Plan B ( na okoliczność braku możliwości wypożyczenia auta)
zakładał wynajem skutera, co dzięki pomocy miłej Pani z recepcji hotelu udało
się dziś rano ( 25 EUR/per day + paliwo, w naszym przypadku 5 EUR). Piszę o tym
z wdzięcznością, gdyż wczoraj wieczorem próbowaliśmy bezskutecznie wynająć
motocykl na dole, w miasteczku Pefkohori.
Gdy tylko wyjechaliśmy poza miasteczko, w kierunku
zachodniego wybrzeża Kassandry powróciły greckie klimaty, jakie pamiętamy z
przejażdżek po Wyspach Jońskich. Cudownie!
Podróżując pustymi drogami wśród wzniesień otoczonych gajami
oliwnymi mijaliśmy tereny, które ponoć najmocniej ucierpiały w sierpniu 2006 r.
z powodu ogromnego pożaru a które już zdążyły się odrodzić, jak choćby spora
wieś Agia Paraskewi.
„Kassandra” znaczy dokładnie „kraina ogni” i chyba właśnie
wtedy dała o sobie znać...
Naszym pierwszym celem było sprawdzenie rekomendacji miłej,
młodej Greczynki z recepcji- odwiedzenie coctail baru Villa Stasa w
miejscowości Loutra. Sama Loutra to niewielkie, przyjmne i spokojne kąpielisko z
ładną plażą. Musieliśmy chwilę pokluczyć, by odnaleźć Villę Stasa- sympatyczne
miejsce ( noclegi, restauracja i coctail bar) z niesamowitym widokiem- szkoda,
że nie udało się nam tam dotrzeć wieczorem. Musieliśmy zadowolić się krótką
przerwą na greckie frappe.
W taki sposób Grecy sprzedają owoce na plażach- z dużych, białych pickupów. Wjeżdżają nimi prawie na plaże i głośno krzycząc robią "prezentacje" owoców:
Nasza bojowa maszyna poniosła nas dalej, wzdłuż zachodniego
wybrzeża Kassandry, przez Skioni i Possidi. W głębi lądu zachwyciła nas
Kalandra, choć wtedy nie wiedzieliśmy, że w tym miejscu należało zapytać o nazwisko
Paraskewas Mageiras- znanego w całej Grecji rzeźbiarza, który urodził się
właśnie tutaj i którego niektóre dzieła stoją w ogrodzie przed domem.
Największe niedopatrzenie dzisiejszego dnia-:(
Dalsza podróż miała jeden cel- doprowadzić nas do Afitos.
Położone na wysokiej skarpie, w miejscu starożytnej twierdzy Afitos, uchodzące
za mekkę artystów jest faktycznie niesamowite! Sercem miasteczka jest biała
cerkiewka położona na zadbanym, ale sennym placyku a dumą- nietypowa, nadmorska
promenada z szeregiem tawern i barów. Nietypowa, bo zawieszona na klifie (
dokładnie 50 m n,p.m.).
Zejście na plażę jest więc dość męczące.
Głodni i spragnieni trafiliśmy przez przypadek do jednego z
nich- Thea Thalassa, co w tłumaczeniu oznacza „See View”. Oprócz niesamowitego
widoku doświadczyliśmy towarzystwa ( kelnera? właściciela?) człowieka, którego imię miało coś wspólnego z
Lucyferem i który z przejęciem opowiedział nam dobrym angielskim historię
Afitos i polecił do spróbowania sałatkę z „kritamos”. Pierwszy raz w życiu próbowałam
tą roślinę i zachwycił mnie jej smak. Po polsku nazywa się „soliród”. Wikipedia
twierdzi, że to „słonolubny sukulent, rosnący na zasolonych plażach pośród
roślinności namorzynowej”- cokolwiek to znaczy-:) Mówiąc po ludzku to nieduże,
ciemnozielone roślinki, nieco podobne do skrzypu, ale o grubszych łodyżkach.
Podane jako sałata-z małymi pomidorkami i balsamico skradły moje serce. Czy
jest szansa, żeby kupić ten soliród w Polsce?
Sałatka z "kritamos":
Podróż zakończyliśmy kąpielą na jednej z bardziej dzikich plaż
wschodniego wybrzeża Kassandry.
Faktycznie pięknie tu na tym Chalkidiki...
Faktycznie pięknie tu na tym Chalkidiki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz