sobota, 6 sierpnia 2016

Dzień drugi.Kassandra.

05.08.2016



Plan B ( na okoliczność braku możliwości wypożyczenia auta) zakładał wynajem skutera, co dzięki pomocy miłej Pani z recepcji hotelu udało się dziś rano ( 25 EUR/per day + paliwo, w naszym przypadku 5 EUR). Piszę o tym z wdzięcznością, gdyż wczoraj wieczorem próbowaliśmy bezskutecznie wynająć motocykl na dole, w miasteczku Pefkohori.

Gdy tylko wyjechaliśmy poza miasteczko, w kierunku zachodniego wybrzeża Kassandry powróciły greckie klimaty, jakie pamiętamy z przejażdżek po Wyspach Jońskich. Cudownie!
Podróżując pustymi drogami wśród wzniesień otoczonych gajami oliwnymi mijaliśmy tereny, które ponoć najmocniej ucierpiały w sierpniu 2006 r. z powodu ogromnego pożaru a które już zdążyły się odrodzić, jak choćby spora wieś Agia Paraskewi.
„Kassandra” znaczy dokładnie „kraina ogni” i chyba właśnie wtedy dała o sobie znać...



Naszym pierwszym celem było sprawdzenie rekomendacji miłej, młodej Greczynki z recepcji- odwiedzenie coctail baru Villa Stasa w miejscowości Loutra. Sama Loutra to niewielkie, przyjmne i spokojne kąpielisko z ładną plażą. Musieliśmy chwilę pokluczyć, by odnaleźć Villę Stasa- sympatyczne miejsce ( noclegi, restauracja i coctail bar) z niesamowitym widokiem- szkoda, że nie udało się nam tam dotrzeć wieczorem. Musieliśmy zadowolić się krótką przerwą na greckie frappe.





W taki sposób Grecy sprzedają owoce na plażach- z dużych, białych pickupów. Wjeżdżają nimi prawie na plaże i głośno krzycząc robią "prezentacje" owoców:


Nasza bojowa maszyna poniosła nas dalej, wzdłuż zachodniego wybrzeża Kassandry, przez Skioni i Possidi. W głębi lądu zachwyciła nas Kalandra, choć wtedy nie wiedzieliśmy, że w tym miejscu należało zapytać o nazwisko Paraskewas Mageiras- znanego w całej Grecji rzeźbiarza, który urodził się właśnie tutaj i którego niektóre dzieła stoją w ogrodzie przed domem. Największe niedopatrzenie dzisiejszego dnia-:(




Dalsza podróż miała jeden cel- doprowadzić nas do Afitos. Położone na wysokiej skarpie, w miejscu starożytnej twierdzy Afitos, uchodzące za mekkę artystów jest faktycznie niesamowite! Sercem miasteczka jest biała cerkiewka położona na zadbanym, ale sennym placyku a dumą- nietypowa, nadmorska promenada z szeregiem tawern i barów. Nietypowa, bo zawieszona na klifie ( dokładnie 50 m n,p.m.).
Zejście na plażę jest więc dość męczące.




Głodni i spragnieni trafiliśmy przez przypadek do jednego z nich- Thea Thalassa, co w tłumaczeniu oznacza „See View”. Oprócz niesamowitego widoku doświadczyliśmy towarzystwa ( kelnera? właściciela?)  człowieka, którego imię miało coś wspólnego z Lucyferem i który z przejęciem opowiedział nam dobrym angielskim historię Afitos i polecił do spróbowania sałatkę z „kritamos”. Pierwszy raz w życiu próbowałam tą roślinę i zachwycił mnie jej smak. Po polsku nazywa się „soliród”. Wikipedia twierdzi, że to „słonolubny sukulent, rosnący na zasolonych plażach pośród roślinności namorzynowej”- cokolwiek to znaczy-:) Mówiąc po ludzku to nieduże, ciemnozielone roślinki, nieco podobne do skrzypu, ale o grubszych łodyżkach. Podane jako sałata-z małymi pomidorkami i balsamico skradły moje serce. Czy jest szansa, żeby kupić ten soliród w Polsce?



 Sałatka z "kritamos":

 Moja ulubiona kawa "elliniko", czyli "po grecku":


Podróż zakończyliśmy kąpielą na jednej z bardziej dzikich plaż wschodniego wybrzeża Kassandry.
Faktycznie pięknie tu na tym Chalkidiki...



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz