Dziś nareszcie doczekaliśmy się auta! Śliczny, malutki,
niebieski jak greckie niebo i morze, Nissan Note został podstawiony do hotelu
przez miłego Greka z wypożyczalni HaniotisCars. Biorąc pod uwagę słabą
dostępność samochodów i dość wygórowane ceny ( 140 EUR/2 dni) pewnie rozsądnie
byłoby zająć się wynajmem auta jeszcze w Polsce. Niestety na całym Półwyspie
nie działają żadne duże, międzynarodowe wypożyczalnie, pozostaje więc
znalezienie w internecie jakiejś lokalnej firmy.. HaniotisCars wygląda na
bardzo profesjonalną, duży wybór aut i obsługa mówiąca świetnie po angielsku.
Dzisiejszy plan zakładał luźniejszy dzień, głównie kąpiele
na rajskich plażach dzikiej Sithonii.W wyniku demokratycznego głosowania został
on jednak mocno zmodyfikowany-dziękuję Ci Zosiu za niespodziewane zainteresowanie Arystotelesem, bo to Twój głos przeważył i dzięki Tobie
mieliśmy okazję zobaczyć trochę inne oblicze Chalkidiki.
Jeśli Kassandra, Sithonia i Athos przypominają trzy palce,
to wnętrze Półwyspu Chalcydyckiego można przyrównać do dłoni. Górzysty, cudownie
zielony teren, poprzecinany dolinami, z trzech stron otoczony przez morze.
Zjeżdżając z główniej, nadmorskiej drogi
w kierunku Polygros ( administracyjnej stolicy Chalkidiki) nagle poczuliśmy
się, jak jedyni turyści w tym rejonie i takie wrażenie nie opuszczało nas niemal
przez cały dzień. Podróżując przez oliwkowe gaje nie spotykaliśmy praktycznie
żadnych aut.
Naszym pierwszym celem było miasteczko Arnea ( 2250 mieszkańców)-chalcydycka perełka jak z obrazka, z kolorowymi, zabytkowymi domami z XVIII i XIX w.z charakterystycznymi balkonami i wykuszami.
W centrum miasteczka, na ryneczku, w tradycyjnym Kafenionie, ( kawiarni, dawniej tylko dla mężczyzn) starsi Grecy siedzieli przy szklaneczkach uzo i małych talerzykach mezedes ( przystawek) i orektika (zakąsek), choć było samo południe.
Odnalazłam „sklepik firmowy” największego w Grecji stowarzyszenia pszczelarzy, gdzie nie mówiąca ani słowa po angielsku Greczynka
urządziła nam degustację miodów a my w zamian wykupiliśmy prawie połowę jej
zapasów-:) Chalkidiki słynie z produkcji miodu. Turyści zwykle zaopatrują się w
Niktis, na Półwyspie Sithonia, tam wybór jest ponoć większy. Nam chodziło
głównie o zakup miodu kasztanowego, piniowego i bawełnianego. Co do tego
trzeciego nie jestem pewna, czy zrozumieliśmy się z Panią Greczynką ( choć tak
jak i ja, szarpała za swoją sukienkę i kiwała głową mówiąc „ne”- co po grecku
znaczy „tak”)
Ponoć Arnea najcudowniejsza jest zimą- tak przynajmniej twierdzi Pani manager naszego hotelu a ja bez większego trudu potrafię sobie to wyobrazić.
Kolejnym przystankiem naszej wycieczki była Stagira, malutka górska osada, nosząca nazwę starożytnego miasta, której trudno pogodzić się z faktem, że ich wieś, po odkryciu Starej Stagiry nieopodal miejscowości Olimpiady, przestała uchodzić za miejsce urodzenia Arystotelesa. Mają oni jednak olbrzymi posąg filozofa w niewielkim parku, do którego można wejść uiszczając opłatę 1 EUR i zrobić sobie sesję zdjęciową z sędziwym myślicielem.
W parku znajduje się też kilka naukowych przyrządów,
służących do fizycznych eksperymentów.Zakładam, że oprócz systemu filozofii i
znanych sentencji ( choćby: „Muzyka łagodzi obyczaje” czy „Prawda leży po
środku”) i do tego Pan Arystoteles dorzucił swoje trzy grosze...Do
sprawdzenia-:)
Faktyczne miejsce urodzenia, starożytne wykopaliska na wzgórzu niedaleko Olympiady okazały już niestety zamknięte, ale sporą część widać z drogi, więc mogliśmy sobie wyobrazić jak to wygląda.
Zamiast tego zjedliśmy lunch w jednej z tradycyjnych tawern
w Olimpiadzie.Region ten słynie z wyśmienitych małży. Wyglądają zupełnie
inaczej, niż te, które jadałam do tej pory i są wyśmienite.
Morze w tym miejscu
przypomina trochę nasz Bałtyk- woda nie jest przezroczysta do czego
przyzwyczaiły nas ostatnie dni, słychać szum niewielkich fal, jedynie jej
temperatura mocno się różni.
Mieliśmy na dzisiaj zaplanowane kąpiele na dzikich plażach
Sithonii,których tu nie brakuje a udało nam się jedynie dotrzeć do opisywanej w
przewodnikach jako wyjątkowej,plaży Karidi, tuż za przepiękną Zatoką Wourworuou.
Całą zatokę wyróżnia malowniczy, skalny krajobraz lagunowy a plaża Karidi otoczona
jest skałami o osobliwych kształtach, wokół porośnięta piniowym lasem.
Nieszczególnie jednak przypada nam do gustu- piasek przypomina ten z plaży w
naszym Mierzynie, woda jest gorąca jak zupa, ale z powodu ciemnozielonych
roślin wydaje się bura no i pierwszy raz podczas tych wakacji musimy ubrać buty
do kąpania. Na zdjęciach w internecie wyglądała dużo bardziej zachęcająco.
Niestety robi się zbyt późno i musimy odpuścić wieś
Pathenonas, na co się zgadzam, ale żałuję tej decyzji już wieczorem. To wieś z
dawnych czasów, kiedyś opuszczona a później przywrócona do życia, dzięki
siedmioro mieszkańcom, którzy zdecydowali się do niej powrócić.
I tak docieramy do hotelu przed 22.00, za późno by załapać
się na hotelową, „pakietową” kolację.Za wiele nie straciliśmy, bo po paru dniach
mamy już dosyć hotelowego jedzenia.Teoretycznie nie można mu nic zarzucić, jest
urozmaicone i smaczne, jak na hotelowe posiłki.Nie mamy siły schodzić na dół do miasteczka, więc rezerwujemy stolik przy basenie, gdzie hotel oferuje opcję a
la carte. Zgodnie dochodzimy do wniosku ,że najprawdopodobniej w tym celu
zatrudnia innego kucharza, bo wszystkie dania są naprawdę niezłe.No i ten widok
z góry na morze i światełka Pefkohori. Bezcenne-:)
Dzięki za świetną relację. Pozwoliła mi ona zweryfikować moje "must see" :) Lecimy 21 sierpnia.
OdpowiedzUsuńCzy z Pefkochori pływają jakieś łódki,lub małe promy osobowe na Shitonię ?