czwartek, 4 sierpnia 2016

Dzień pierwszy.Pefkohori.


04.08.2016

Chalkidiki czy też inaczej Półwysep Chalcydycki to region Grecji, położony na południe od Salonik.Na mapie przypomina zarys dłoni z trzema palcami, każdy o długości około 50 km. Grecy określają te półwyspy mianem "padi", to znaczy "stopy". Te "trzy palce" to Kassandra, gdzie przebywamy, dzika Sithonia oraz królestwo mnichów- Athos.


Obecne oblicze Półwyspu Chalcydyckiego zostało ukształtowane po 1922 r, po klęsce greckiej kampanii militarnej Turcji w Azji Mniejszej, po której dokonano wymiany ludności-większość zamieszkujących Grecję Turków przesiedlono do Turcji, a prawie wszyscy tamtejsi Grecy musieli szukać nowej ojczyzny w Helladzie.W ten sposób na Chalkidiki powstało 25 nowych wsi, z których większość do dziś można łatwo rozpoznać- ich nazwy składają się zwykle ze słowa "Nea" lub "Neos" (nowy) oraz nazwy macierzystego miasta czy regionu w Azji Mniejszej, np. Nea Potidea- pierwsza miejscowość, która przywitała nas wczoraj po wjeździe na Kassandrę.
Dawny region uchodźców stał się najważniejszym regionem wczasowym w lądowej Grecji.Szczyci się pięknymi, piaszczystymi plażami, jest wyjątkowo zielony a Grecy dużo zainwestowali w infrastrukturę turystyczną.Pamiętam, że to właśnie od Chalkidiki zaczął się kilkanaście lat temu boom na Grecję-polskie biura podróży prześcigały się w organizowaniu wycieczek autokarowych.Teraz stracił chyba nieco na atrakcyjności, najpewniej z powodu bogatej oferty wycieczek samolotowych na greckie wyspy. Spotkałam się z opinią, że dobrze mu to służy, że Chalkidiki "złapało drugi oddech" i odpoczywa od tłumów. Ponoć tylko rosyjscy turyści pozostali wierni..Spróbujemy to zweryfikować w czasie najbliższego tygodnia. W naszym hotelu panuje bardzo kosmopolityczna atmosfera, jest kilka rodzin z Polski ale też wszystkie inne nacje, w tym całkiem sporo Greków.

Powitalne spotkanie z miłą rezydentką Pauliną każe nam mocno zweryfikować plany- jest duży problem z wypożyczeniem auta, jakiegokolwiek auta-na jutro nie ma szans, najbliższy wolny termin to dopiero poniedziałek. Na poczekaniu wymyślamy więc plan B- nie wyobrażam sobie tygodniowego pobytu w hotelu, nawet tak przyjemnym jak Alia Palace. Pani właścicielka co prawda proponowała nam przejście ( dopłata 20 EUR/osobę) na opcję all inclusive, ale jakoś nie daliśmy się skusić-:)

Schodzimy ( strome zejście ok. 600 m w dół, można zabrać się hotelowym shuttle busem) do miasteczka Pefkohori na lunch i przywitanie się z morzem. Pefkohori jest największą i najbardziej turystyczną miejscowością na całej Kassandrze ( 1650 mieszkańców). Moje pierwsze wrażenie nie było mylne- miasteczko jest nieciekawe, bardzo gęsto zabudowane apartamentowcami, dziś lekko już wymagającymi remontu. Jest co prawda kilka ładnych uliczek w starej części i klimatyczny kościół św. Atanazego, ale ogólne wrażenie pozostaje w moim odczuciu niezmienione.







Rezydentka Paulina na lunch poleciła nam tradycyjną tawernę Vlahos ( na samej nadmorskiej promenadzie, niedaleko wesołego miasteczka) i muszę przyznać, że był to świetny wybór. Genialne jedzenie w przystępnych cenach- najprawdopodobniej najlepsza musaka, jaką jadłam w życiu i wyśmienite owoce morza- stanowczo lepsze niż w naszej hotelowej restauracji.






Wczasy typu all inclusive to zmora wszystkich restauratorów- właściciele tradycyjnych tawern i coctail barów skarżą się, że goście potrafią przez cały pobyt nie opuścić hotelu.Wygląda więc to dość przygnębiająco- lokali różnego typu jest tu mnóstwo i są bardzo duże, w dużej mierze puste. Tak wyglądało na greckich wyspach, tak też wygląda to tutaj.

Plaża w Pefkohori  jest dość wąska, ale sympatyczna, piaszczysta, a woda w morzu- cudowna! Pierwszy raz mamy okazję być nad Morzem Egejskim i muszę przyznać, że morze w tej części jest niesamowite- czyste i ciepłe-czuję się, jak w wielkim basenie i nie mam ochoty z niej wychodzić.











Wieczór w hotelu Alia Palace  mija na kontemplowaniu niesamowitych widoków i tańcach latino, które były dziś w programie. Choć Zuza twierdzi, że to nie jej klimat, troszkę poszalała na parkiecie. Fajnie, że jesteśmy tu, u góry, a nie w centrum miasteczka Pefkohori.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz