sobota, 6 sierpnia 2016

Dzień trzeci.Zatoka Toroneos, czyli rejs dla leniwych.

06.08.2016

Nadal cierpimy na brak auta, więc zdecydowaliśmy się dzisiaj na zakup rejsu po Zatoce Toroneos. Była to jedna z wycieczek fakultatywnych polecanych przez Rainbow, choć później okazało się, że to dokładnie ta sama wersja ( i cena- 39 EUR), co opcja dostępna w porcie miasteczka Pefkohori.
O 9.30 wypłynęliśmy stylizowanym na piracki statkiem, w kierunku Półwyspu Sithonia. Samą podróż można by uznać za przyjemną, gdyby nie fakt, że siedzieliśmy bezpośrednio pod głośnikiem i po dwóch godzinach zgodnie stwierdziliśmy, że nie jesteśmy fanami greckiej muzyki ludowej. 





Pierwszy dłuższy przystanek ( 1, 5h) w miasteczku Toroni upłynął nam głównie na plażowaniu a Zuzi na próbach utrzymania przy życiu meduzy, którą znalazła na plaży. Ta część wybrzeża nazywana jest „greckimi Karaibami” za sprawą przepięknej, piaszczystej plaży i krystalicznej wody. Jest jeszcze bardziej czysta niż ta, którą zachwycałam się w Pefkohori, choć zdecydowanie zimniejsza. Przy dzisiejszej upalnej pogodzie dawała cudowne orzeźwienie.







W cenę rejsu wliczony był skromny lunch w postaci grillowanych małych kotlecików z tzatziki i ryżem oraz szklanki wina, który spożyliśmy na statku i który okazał się zaskakująco smaczny.
Kolejny dłuższy przystanek to miasteczko Neos Marmaras.
 Tuż przed miasteczkiem mijaliśmy słynne Porto Karras-luksusowy moloch turystyczny, mogący przyjąć 3 tysiące osób. Ośrodek powstał w 1970 r. z inicjatywy greckiego multimilionera, armatora Ioannisa Carrasa, który zlecił powstanie dwóch wielopiętrowych hoteli, prywatnej przystani i wielu obiektów sportowych.


 Tak sobie myślę, że w latach 80tych musiała być to fascynująca inwestycja ( nie wdając się w dyskusję co do wątpliwej urody obiektów).Obiekt posiada również swoje własne winnice a wino Porto Karras uważane jest za jedne z lepszych w całej Grecji. Przetestujemy wieczorem, gdyż zakupiliśmy buteleczkę tego trunku.



Miasteczko Neos Marmaras ( znowu „neos” potwierdza fakt założenia go przez uchodźców z Azji Mniejszej) to bardzo sympatyczne miejsce na wypicie kawy czy zjedzenie słynnego greckiego, mrożonego jogurtu, jak również na zakup pamiątek czy nowej sukienki ( by tradycji stało się zadość- z każdego wyjazdu wakacyjnego przywożę sobie „pamiątkową” sukienkę).







Ostatnią atrakcją,zgodnie z planem dzisiejszego rejsu, było przycumowanie do Kelyfos Island, czyli Żółwiej Wyspy. Faktycznie z daleka przypomina ona żółwia, choć żółwi na wyspie brak. Tak naprawdę jest to bezludna wyspa, choć Grecy twierdzą, że pomieszkują na niej dzikie kozy. Ciekawe skąd biorą słodką wodę?
Skoki ze statku do morza to atrakcja nie dla mnie. Wyobrażam sobie, że jest to fajna zabawa, gdy podróżuje się mniejszą grupą, przy ilości naszego pirackiego statku raczej wątpliwa przyjemność). O 17.00 wracamy do Pefkohori.
Tak sobie myślę, że mimo całej komercji tego rejsu, miał on coś z tego, co obiecywał – był to „rejs dla leniwych”. Spędziliśmy kolejny miły, beztroski dzień.






 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz