Nadal cierpimy na brak auta, więc zdecydowaliśmy się dzisiaj
na zakup rejsu po Zatoce Toroneos. Była to jedna z wycieczek fakultatywnych
polecanych przez Rainbow, choć później okazało się, że to dokładnie ta sama
wersja ( i cena- 39 EUR), co opcja dostępna w porcie miasteczka Pefkohori.
O 9.30 wypłynęliśmy stylizowanym na piracki statkiem, w
kierunku Półwyspu Sithonia. Samą podróż można by uznać za przyjemną, gdyby nie
fakt, że siedzieliśmy bezpośrednio pod głośnikiem i po dwóch godzinach zgodnie
stwierdziliśmy, że nie jesteśmy fanami greckiej muzyki ludowej.
Pierwszy dłuższy przystanek ( 1, 5h) w miasteczku Toroni
upłynął nam głównie na plażowaniu a Zuzi na próbach utrzymania przy życiu
meduzy, którą znalazła na plaży. Ta część wybrzeża nazywana jest „greckimi
Karaibami” za sprawą przepięknej, piaszczystej plaży i krystalicznej wody. Jest
jeszcze bardziej czysta niż ta, którą zachwycałam się w Pefkohori, choć
zdecydowanie zimniejsza. Przy dzisiejszej upalnej pogodzie dawała cudowne
orzeźwienie.
W cenę rejsu wliczony był skromny lunch w postaci
grillowanych małych kotlecików z tzatziki i ryżem oraz szklanki wina, który
spożyliśmy na statku i który okazał się zaskakująco smaczny.
Kolejny dłuższy przystanek to miasteczko Neos Marmaras.
Tuż przed miasteczkiem mijaliśmy słynne Porto Karras-luksusowy moloch turystyczny, mogący przyjąć 3 tysiące osób. Ośrodek powstał w 1970 r. z inicjatywy greckiego multimilionera, armatora Ioannisa Carrasa, który zlecił powstanie dwóch wielopiętrowych hoteli, prywatnej przystani i wielu obiektów sportowych.
Tak sobie myślę, że w latach 80tych musiała być to fascynująca inwestycja ( nie wdając się w dyskusję co do wątpliwej urody obiektów).Obiekt posiada również swoje własne winnice a wino Porto Karras uważane jest za jedne z lepszych w całej Grecji. Przetestujemy wieczorem, gdyż zakupiliśmy buteleczkę tego trunku.
Tuż przed miasteczkiem mijaliśmy słynne Porto Karras-luksusowy moloch turystyczny, mogący przyjąć 3 tysiące osób. Ośrodek powstał w 1970 r. z inicjatywy greckiego multimilionera, armatora Ioannisa Carrasa, który zlecił powstanie dwóch wielopiętrowych hoteli, prywatnej przystani i wielu obiektów sportowych.
Tak sobie myślę, że w latach 80tych musiała być to fascynująca inwestycja ( nie wdając się w dyskusję co do wątpliwej urody obiektów).Obiekt posiada również swoje własne winnice a wino Porto Karras uważane jest za jedne z lepszych w całej Grecji. Przetestujemy wieczorem, gdyż zakupiliśmy buteleczkę tego trunku.
Miasteczko Neos Marmaras ( znowu „neos” potwierdza fakt
założenia go przez uchodźców z Azji Mniejszej) to bardzo sympatyczne miejsce na
wypicie kawy czy zjedzenie słynnego greckiego, mrożonego jogurtu, jak również na
zakup pamiątek czy nowej sukienki ( by tradycji stało się zadość- z każdego
wyjazdu wakacyjnego przywożę sobie „pamiątkową” sukienkę).
Ostatnią atrakcją,zgodnie z planem dzisiejszego rejsu, było
przycumowanie do Kelyfos Island, czyli Żółwiej Wyspy. Faktycznie z daleka
przypomina ona żółwia, choć żółwi na wyspie brak. Tak naprawdę jest to bezludna
wyspa, choć Grecy twierdzą, że pomieszkują na niej dzikie kozy. Ciekawe skąd
biorą słodką wodę?
Skoki ze statku do morza to atrakcja nie dla mnie. Wyobrażam
sobie, że jest to fajna zabawa, gdy podróżuje się mniejszą grupą, przy ilości
naszego pirackiego statku raczej wątpliwa przyjemność). O 17.00 wracamy do
Pefkohori.
Tak sobie myślę, że mimo całej komercji tego rejsu, miał on
coś z tego, co obiecywał – był to „rejs dla leniwych”. Spędziliśmy kolejny
miły, beztroski dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz