wtorek, 9 sierpnia 2016

Dzień szósty.Meteory i wizyta u Zeusa.

09.08.2016.



Dzisiaj w nocy przez Chalkidiki przeszła klasyczna burza- z piorunami, silnym wiatrem i deszczem. Nie wiem, czy bardzo zdziwiło to Greków, bo o 5.45 zapakowaliśmy zaspane Z&Z do auta i wyruszyliśmy w najbardziej ambitną wycieczkę tych wakacji, przynajmniej pod względem odległości, jaką mieliśmy do przebycia. Meteory- nierzeczywiste klasztory zawieszone między niebem a ziemią na wysokich skałach, przypominających gigantyczne słupy. Znane z pocztówek, filmu „Avatar” Jamesa Camerona, uważane za ósmy cud świata. O świcie łatwo jest przebyć nadmorską drogę przez Kassandrę. Nie ma korków, trzeba jedynie uważać na młodzież wracającą z nocnych imprez. Za półwyspem zaczyna się autostrada, którą można dojechać aż do Greveny, skąd ostanie 70 km pokonuje się krętą i malowniczą drogą nr 15 aż do Kalambaki i Kastraki, skąd rozpoczyna się zwiedzanie Meteorów. W sumie droga z Pefkohori zajmuje 4-4, 5h. Daleko, ale zgodnie uważamy, że warto.




Nazwa „meteory” pochodzi od starogreckiego słowa „meteoros”, oznaczającego „obiekt unoszący się w powietrzu na zawrotnej wysokości”. Te niezwykłe formy skalne to ostańce piaskowcowe, które ukształtowała przed wieloma milionami lat woda, spływająca z ogromnym impetem do morza. Krajobraz ten trochę skojarzył mi się z turecką Kapadocją.











Pierwsze wspólnoty religijne na tych terenach powstały już w X w, wtedy pustelnicy zamieszkiwali jaskinie, których nie brakuje w zbudowanych z piaskowca skałach. 400 lat później powstał pierwszy prawdziwy klasztor- największy i najsłynniejszy, zwany Wielkim Meteorem ( Przemienia Pańskiego)i który dziś niestety był ( jak w każdy wtorek) nieczynny. Założył go mnich Anastazy,którego z półwyspu Athos spłoszyły najazdy tureckie. 










Klasztory miały swój czas potęgi, w najlepszych czasach było ich 24,jednak w XX wieku mocno podupadły i w efekcie dziś zostało ich na skałach tylko 6, z czego 4 to zasadzie muzea, tylko w 2 nadal żyją mnisi. Do wszystkich można dojść po schodach wykutych już w XX w., co okazało się bardzo męczące. Mimo komercji, stoisk z pamiątkami i kawą, jest w Meteorach nadal coś mistycznego. Gdy zadrze się wysoko głowę, widać tylko niebo i przedziwne skały. Jesteśmy zgodni, co do tego, że warto raz w życiu tego doświadczyć.




Podobnie zresztą jak wizyty na Olimpie, nawet jeśli nie uda się wejść na sam jego szczyt ( wspinaczka z wysokości 1100 m.,na którą można wjechać autem, zajmuje 7 godzin, wymaga dobrej kondycji, ciepłej odzieży i wygodnego obuwia).
Z Meteorów do Litochoro- greckiego Zakopanego, leżącego u stóp Olimpu, prowadzi dobra droga, w większości autostrada ( przez Trikalę, Larissę i dalej w kierunku Katerini). Miasteczko jest sympatyczne, choć moim skromnym zdaniem nawet w połowie nie dorównuje urodą stolicy polskich gór. 



Przy głównym placyku, w restauracji mającej w nazwie Olimp, jemy najsłabszy posiłek tych wakacji ( klasycznie ryby, kalmary, steki- wszystko tłuste i bardzo średnie). Nie polecam!


Na szczęście widok na mityczny Olimp a później dobra kawa, w położonym na wysokości 944 m. n.p.m. górskim schronisku Stawros, poprawia mi humor. Cudownie było by móc się tu przenocować i od rana wdrapać na najwyższy wierzchołek góry ( Mitikas- 2917m n.p.m.). Zeus rządził jak na władcę z dużą rodziną przystało- masyw górski Olimpu składa się aż z 52 wierzchołków.

Schronisko Stawros podobne do naszych, polskich schronisk:







Zmęczeni, ale zadowoleni docieramy przed 20.00 do Pefkohori. W sumie poszło nam sprawniej, niż zakładałam. To nasz ostatni wieczór tutaj..





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz